sobota, 8 lutego 2014

Rozdział IV

Z okazji Światowego Dnia Kamienia dodaję rozdział, Yoł :*
_______________________________________________________________________


                 Spojrzał podejrzliwie na złotą armaturę przy marmurowej umywalce i westchnął, kręcąc głową. Czego ci ludzie nie wymyślą, by skomplikować sobie życie. Dla niego nie byłoby żadnego problemu, gdyby w tym miejscu stała zwykła miska i trochę wody. Odkręcił ostrożnie kurek i zaczął sumiennie wyciągać spośród kosmyków włosów resztki kawioru, które znalazły się tam dzięki niebieskookiej brunetce. Musiał przyznać, że miała krzepę i była dosyć szybka. Kiedy spojrzał na swoje odbicie w lustrze, tuż obok siebie dostrzegł nieśmiale wychylającą się zza drzwi i patrzącą na niego z zachwytem nastolatkę. Jego ciało natychmiast się spięło, a serce przyspieszyło swój rytm. Do cholery, jak tej małej udało się mnie tak podejść?! Muszę znów zacząć trenować, bo niedługo nawet niemowlak będzie w stanie mnie przestraszyć. Udał jednak, że nic się nie stało i dokładnie zmył resztki jedzenia z twarzy, dopiero po chwili odwracając się do dziewczyny.
- O co chodzi, jak ci tam... Yaruu? – spytał, doskonale kryjąc swe poirytowanie na widok anielskiej miny pokojówki, gdy wypowiedział jej imię.
- B… Bo… Pani prosiła, byś założył to. – 

Spojrzał na rzeczy, które trzymała w wyciągniętej ręce z zaciekawieniem. Kiedy dziewczyna wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi, rozłożył je, a na jego twarz wkradło się zadowolenie. I to lubię…

***

                Stała dumnie wyprostowana, z coraz większym pobłażaniem słuchając tego, co miał jej do powiedzenia Wężowaty. Pfff… Taka marna namiastka człowieka, aż śmiech wspominać ich wspólne "zabawy", nocne gierki, i te zabójcze sado-masochistyczne fantazje. To fakt, w łóżku był nieziemski, ale nie potrafi nawet znaleźć właściwej drogi do nieśmiertelności, chce przywoływać innych z Zaświatów. Jakież spustoszenie mogłoby to wywołać na tym świecie, pomyślała. Jak przez mgłę dotarło do niej ostatnie zdanie Orochimaru, wypowiedziane zimnym, sykliwym głosem. Zmarszczyła brwi na ten dźwięk; jego głos, cała jego postać była dla niej jednym wielkim koszmarem. Nie cierpiała tego człowieka całym sercem, ten jednak jak na złość przyczepił się do niej, utrzymując, że jest ona jedyną osobą, która byłaby w stanie przywrócić kogoś z martwych i pomóc mu zrozumieć tę sztukę. Co do pierwszego, miał rację. W drugim przypadku pomylił się całkowicie.
- No cóż, a więc jednak nie potrafisz tego zrobić… – syknął jadowicie, a Kabuto uśmiechnął się pod nosem, poprawiając swoje okulary wielkości denek od słoika na nosie.
Zapadła wyczekująca i pełna napięcia cisza, którą przerwały odgłosy spokojnych, niespiesznych kroków. Kobieta uśmiechnęła się na to jadowicie, po czym wdzięcznym ruchem założyła kosmyk czekoladowych włosów za ucho.
- Jesteś tego całkowicie pewny? – spytała słodko.
Cichy szelest. Mari spojrzała na mężczyznę, który właśnie pojawił się obok niej; ubrany był w obcisły, czarny podkoszulek z emblematem biało – czerwonego wachlarza na plecach i tego samego koloru spodnie. Ręce wsadzone w kieszenie i nie zbyt zainteresowana mina świadczyły o tym, w jak głębokim poważaniu ma zaistniałą sytuację i przybyłych gości. Jego czarne jak noc tęczówki skierowały się wyczekująco w stronę nadal złośliwie uśmiechniętej pani domu.
- Madara, przedstawiam ci jakże nie szanownego Lorda Orochimaru oraz jego Śmiecia Kabuto, wiernego pieska z denkami od słoików zamiast szkieł na nosie. –
Siwowłosy spojrzał na nią morderczo i zarazem z niedowierzaniem na założyciela klanu Uchiha. Ciekawe co by na to powiedział Sasuke, gdyby tu był, przemknęło mu przez myśl.
Madara tymczasem bez słowa przypatrywał się starszemu mężczyźnie, czując powoli wzbierające w nim obrzydzenie i niechęć.
Wężowe oczy były rozszerzone ze zdziwienia, a szczęka mocno zaciśnięta. Nie spodziewał się, że ta głupia wiedźma już to zrobiła! I czemu nie dowiedział się o tym wcześniej!
- Otóż nasz gość zapragnął zostać nieśmiertelnym poprzez sprowadzanie ludzi z Zaświatów. Sądzi, że jeśli nauczy tego swoje popychadła, będą w stanie wyciągnąć go z Piekła – kontynuowała swój wywód Xeno, patrząc z politowaniem na Wężowatego.
 – Co ty sądzisz o tym pomyśle, Uchiha?-
Mężczyzna westchnął i spojrzał w stronę dużego, odsłoniętego okna wychodzącego na ogród. Nagle zapragnął znaleźć się znów wśród zieleni, poczuć powiew wiatru na skórze, bez względu na wszystko.
- Myślę, że ten, kto to wymyślił, jest totalnym kretynem – odparł krótko. 
Czy ten idiota myśli, że Lucyfer, a co najważniejsze Bóg pozwolił by mu wrócić na ziemię z PIEKŁA? Chociaż sam nie wiem, czemu pozwolił na to, bym ja tu wrócił. Może jednak postanowił dać mi jeszcze tę jedną szansę, by pokazać mu, że potrafię się poprawić, że umiem robić też coś innego poza zabijaniem… być może kochać? Czasy się zmieniają, ludzie czasem też. Może ja właśnie do takich należę?
- NIE. -
- Ale  co "nie''?-
- Nie pomogę ci w przywoływaniu i nie licz że inne Medium to zrobi, bo nie dość, że wyglądasz jak trup i żadna by się nawet na Ciebie nie połasiła... -
- Ty się połasiłaś - przerwał jej półszeptem Kabuto.
- To dodatkowo jedynie ja posiadam Księgę Cieni potrzebną do rytuału, więc z łaski swojej wynoś się z mojego domu i to migiem, nim nie przywołam prawdziwych domowników tych ścian! –
Ostatnie słowa prawie że wywarczała i spojrzała wyczekująco na przybyszów. Orochimaru spojrzał na nią wściekle, po czym złożył dłonie w pieczęcie.
- Pożałujesz tego, ty mała, wredna jędzo… – rzucił się w stronę kobiety, z mieczem zamiast języka wystającym z ust.
Mari była tak tym obrotem sprawy zdezorientowana, że nawet gdyby teraz zaczęła, nie udałoby się jej dokończyć zaklęcia obronnego. Sekundę później przekonała się jednak ze zdumieniem, że nawet nie musiała.
Uchiha odwrócił oczy od okna w momencie, gdy w ustach lorda pojawił się miecz i ruszył na młodą kobietę. Poczuł w sobie nagłą, niepohamowaną energię i wściekłość na mężczyznę. Jak on śmiał w ogóle podnosić na nią rękę? Takie i wiele innych myśli, mogłoby się wydawać, że w ogóle do niego niepodobnych i nienależących do niego, przepływało mu w tej chwili przez umysł.
Jakby podświadomie, skierował nieznaną siłę w dół, do nóg i jednym susem znalazł się przy Wężowatym, przyciskając go wściekle jedną ręką do ściany, drugą zaś wściekle go okładając.
Mocno się zdziwiła, gdy to zobaczyła. Ten przed chwilą tak opanowany, bez uczuć człowiek, teraz był pełen furii i nienawiści. Wokół niego emanowała wielka, czarna łuna. Kabuto ruszył na pomoc swojemu mistrzowi, nim jednak zdążył w ogóle dotknąć czarnowłosego, ten odrzucił go kopniakiem na drugi koniec ogromnego holu. Zaalarmowani rumorem pracownicy zbiegli się ze wszystkich stron i z przerażeniem obserwowali objawienie się innego od pozostałych dziewięciu, jakby z innej rasy, jakby tego z anielskim pochodzeniem, Deva*.


*dev oznacza demnon

________________________________________________________________________
autor:samaro

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

LAYOUT BY OKEYLA