sobota, 8 lutego 2014

Rozdział IV

Z okazji Światowego Dnia Kamienia dodaję rozdział, Yoł :*
_______________________________________________________________________


                 Spojrzał podejrzliwie na złotą armaturę przy marmurowej umywalce i westchnął, kręcąc głową. Czego ci ludzie nie wymyślą, by skomplikować sobie życie. Dla niego nie byłoby żadnego problemu, gdyby w tym miejscu stała zwykła miska i trochę wody. Odkręcił ostrożnie kurek i zaczął sumiennie wyciągać spośród kosmyków włosów resztki kawioru, które znalazły się tam dzięki niebieskookiej brunetce. Musiał przyznać, że miała krzepę i była dosyć szybka. Kiedy spojrzał na swoje odbicie w lustrze, tuż obok siebie dostrzegł nieśmiale wychylającą się zza drzwi i patrzącą na niego z zachwytem nastolatkę. Jego ciało natychmiast się spięło, a serce przyspieszyło swój rytm. Do cholery, jak tej małej udało się mnie tak podejść?! Muszę znów zacząć trenować, bo niedługo nawet niemowlak będzie w stanie mnie przestraszyć. Udał jednak, że nic się nie stało i dokładnie zmył resztki jedzenia z twarzy, dopiero po chwili odwracając się do dziewczyny.
- O co chodzi, jak ci tam... Yaruu? – spytał, doskonale kryjąc swe poirytowanie na widok anielskiej miny pokojówki, gdy wypowiedział jej imię.
- B… Bo… Pani prosiła, byś założył to. – 

Spojrzał na rzeczy, które trzymała w wyciągniętej ręce z zaciekawieniem. Kiedy dziewczyna wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi, rozłożył je, a na jego twarz wkradło się zadowolenie. I to lubię…

***

                Stała dumnie wyprostowana, z coraz większym pobłażaniem słuchając tego, co miał jej do powiedzenia Wężowaty. Pfff… Taka marna namiastka człowieka, aż śmiech wspominać ich wspólne "zabawy", nocne gierki, i te zabójcze sado-masochistyczne fantazje. To fakt, w łóżku był nieziemski, ale nie potrafi nawet znaleźć właściwej drogi do nieśmiertelności, chce przywoływać innych z Zaświatów. Jakież spustoszenie mogłoby to wywołać na tym świecie, pomyślała. Jak przez mgłę dotarło do niej ostatnie zdanie Orochimaru, wypowiedziane zimnym, sykliwym głosem. Zmarszczyła brwi na ten dźwięk; jego głos, cała jego postać była dla niej jednym wielkim koszmarem. Nie cierpiała tego człowieka całym sercem, ten jednak jak na złość przyczepił się do niej, utrzymując, że jest ona jedyną osobą, która byłaby w stanie przywrócić kogoś z martwych i pomóc mu zrozumieć tę sztukę. Co do pierwszego, miał rację. W drugim przypadku pomylił się całkowicie.
- No cóż, a więc jednak nie potrafisz tego zrobić… – syknął jadowicie, a Kabuto uśmiechnął się pod nosem, poprawiając swoje okulary wielkości denek od słoika na nosie.
Zapadła wyczekująca i pełna napięcia cisza, którą przerwały odgłosy spokojnych, niespiesznych kroków. Kobieta uśmiechnęła się na to jadowicie, po czym wdzięcznym ruchem założyła kosmyk czekoladowych włosów za ucho.
- Jesteś tego całkowicie pewny? – spytała słodko.
Cichy szelest. Mari spojrzała na mężczyznę, który właśnie pojawił się obok niej; ubrany był w obcisły, czarny podkoszulek z emblematem biało – czerwonego wachlarza na plecach i tego samego koloru spodnie. Ręce wsadzone w kieszenie i nie zbyt zainteresowana mina świadczyły o tym, w jak głębokim poważaniu ma zaistniałą sytuację i przybyłych gości. Jego czarne jak noc tęczówki skierowały się wyczekująco w stronę nadal złośliwie uśmiechniętej pani domu.
- Madara, przedstawiam ci jakże nie szanownego Lorda Orochimaru oraz jego Śmiecia Kabuto, wiernego pieska z denkami od słoików zamiast szkieł na nosie. –
Siwowłosy spojrzał na nią morderczo i zarazem z niedowierzaniem na założyciela klanu Uchiha. Ciekawe co by na to powiedział Sasuke, gdyby tu był, przemknęło mu przez myśl.
Madara tymczasem bez słowa przypatrywał się starszemu mężczyźnie, czując powoli wzbierające w nim obrzydzenie i niechęć.
Wężowe oczy były rozszerzone ze zdziwienia, a szczęka mocno zaciśnięta. Nie spodziewał się, że ta głupia wiedźma już to zrobiła! I czemu nie dowiedział się o tym wcześniej!
- Otóż nasz gość zapragnął zostać nieśmiertelnym poprzez sprowadzanie ludzi z Zaświatów. Sądzi, że jeśli nauczy tego swoje popychadła, będą w stanie wyciągnąć go z Piekła – kontynuowała swój wywód Xeno, patrząc z politowaniem na Wężowatego.
 – Co ty sądzisz o tym pomyśle, Uchiha?-
Mężczyzna westchnął i spojrzał w stronę dużego, odsłoniętego okna wychodzącego na ogród. Nagle zapragnął znaleźć się znów wśród zieleni, poczuć powiew wiatru na skórze, bez względu na wszystko.
- Myślę, że ten, kto to wymyślił, jest totalnym kretynem – odparł krótko. 
Czy ten idiota myśli, że Lucyfer, a co najważniejsze Bóg pozwolił by mu wrócić na ziemię z PIEKŁA? Chociaż sam nie wiem, czemu pozwolił na to, bym ja tu wrócił. Może jednak postanowił dać mi jeszcze tę jedną szansę, by pokazać mu, że potrafię się poprawić, że umiem robić też coś innego poza zabijaniem… być może kochać? Czasy się zmieniają, ludzie czasem też. Może ja właśnie do takich należę?
- NIE. -
- Ale  co "nie''?-
- Nie pomogę ci w przywoływaniu i nie licz że inne Medium to zrobi, bo nie dość, że wyglądasz jak trup i żadna by się nawet na Ciebie nie połasiła... -
- Ty się połasiłaś - przerwał jej półszeptem Kabuto.
- To dodatkowo jedynie ja posiadam Księgę Cieni potrzebną do rytuału, więc z łaski swojej wynoś się z mojego domu i to migiem, nim nie przywołam prawdziwych domowników tych ścian! –
Ostatnie słowa prawie że wywarczała i spojrzała wyczekująco na przybyszów. Orochimaru spojrzał na nią wściekle, po czym złożył dłonie w pieczęcie.
- Pożałujesz tego, ty mała, wredna jędzo… – rzucił się w stronę kobiety, z mieczem zamiast języka wystającym z ust.
Mari była tak tym obrotem sprawy zdezorientowana, że nawet gdyby teraz zaczęła, nie udałoby się jej dokończyć zaklęcia obronnego. Sekundę później przekonała się jednak ze zdumieniem, że nawet nie musiała.
Uchiha odwrócił oczy od okna w momencie, gdy w ustach lorda pojawił się miecz i ruszył na młodą kobietę. Poczuł w sobie nagłą, niepohamowaną energię i wściekłość na mężczyznę. Jak on śmiał w ogóle podnosić na nią rękę? Takie i wiele innych myśli, mogłoby się wydawać, że w ogóle do niego niepodobnych i nienależących do niego, przepływało mu w tej chwili przez umysł.
Jakby podświadomie, skierował nieznaną siłę w dół, do nóg i jednym susem znalazł się przy Wężowatym, przyciskając go wściekle jedną ręką do ściany, drugą zaś wściekle go okładając.
Mocno się zdziwiła, gdy to zobaczyła. Ten przed chwilą tak opanowany, bez uczuć człowiek, teraz był pełen furii i nienawiści. Wokół niego emanowała wielka, czarna łuna. Kabuto ruszył na pomoc swojemu mistrzowi, nim jednak zdążył w ogóle dotknąć czarnowłosego, ten odrzucił go kopniakiem na drugi koniec ogromnego holu. Zaalarmowani rumorem pracownicy zbiegli się ze wszystkich stron i z przerażeniem obserwowali objawienie się innego od pozostałych dziewięciu, jakby z innej rasy, jakby tego z anielskim pochodzeniem, Deva*.


*dev oznacza demnon

________________________________________________________________________
autor:samaro

sobota, 1 lutego 2014

Rozdział III

Jakby coś to obserwatorzy wysuwają się z prawej strony :) Mam nadzieję, że wszystkim udały się ferie lub będą udane, pozdrawiam dwóch chłopców z pociągu ze Szczecina Głównego do Krakowa Głównego :D Miłego czytania, no i ten - do usłyszenia! YOŁ :*
_______________________________________________________________
                    Nie śnił o niczym. W całości odddał się ramionom Morfeusza, bezbronny i niewinny jak małe dziecko. Gdy się obudził, zdawało mu się, że nawet jako dziecko nie spał tak dobrze. W pomieszczeniu słońce, które już dawno wstało, oświetlało radośnie każdy zakątek a lazurowe niebo błagało o przechadzkę pod jego płaszczem. Zmrużył leniwie oczy od mocnego światła, nie dość jeszcze przyzwyczajony do jasności panującej na świecie. Podpierając się łokciami podniósł się do pozycji siedzącej, a raczej taki był jego zamiar. Syknął wściekle gdy opadł spowrotem na poduszki. Cholera. Przecież wcześniej się udało! Rozejrzał się szybko po pokoju szukając jakichkolwiek oznak życia, wszędzie jednak panowała cisza i pusta przestrzeń. Westchnął chrapliwie, gdy spróbował wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk.Trzeba będzie poćwiczyć mówienie. Czy ja jeszcze aby tego nie zapomniałem? Jestem jak małe dziecko. Co za ironia. Naprężył z całej siły wszystkie mięśnie i po jakimś czasie udało mu się wstać. Dobra, teraz trzeba rozruszać nogi. Nic łatwiejszego, po prostu nic łatwiejszego….

                   Gdy wstała późnym rankiem pogoda panująca na zewnątrz niezmiernie ją oczarowała. Teraz więc, po lekkim śniadaniu złożonym z tosta i małej jajecznicy spacerowała po ogromnym, zadbanym przyzamkowym ogrodzie, który niejednemu zbłąkanemu wędrowcy zapierał dech w piersiach. Było w nim wszystko: dumne pawie, łabędzie na sporej wielkości stawie, stare drzewa i wielkie wierzby, róże i niespotykane nigdzie indziej kwiaty, posągi imponujących rozmiarów z marmuru (najczęściej przedstawiające zwierzęta lub anioły, czasem demona) oraz owocowe drzewka w sadzie rosnącym tuż przy ogromnym murze, ktróry oddzielał to miejsce od świata. Bardzo ceniła sobie prywatność, szczególnie że istoty magiczne nie były zbyt mile widziane w wioskach shinobi. Stanęła przed stawem, po którym dumnie pływały białe ptaki i uśmiechnęła się lekko. Nigdy nie ingerowała w ich życie, nie pomagała im. Uważała, że tak jest najlepiej. Taak. Niech każdy żyje swoim życiem. Usiadła i skrzyżowała nogi, po czym wyciągnęła przed siebie dłonie i skupiła Magię. Musiała trochę pomedytować i wyciszyć myśli. Od 3 dni jej myśli kierowały się w stronę sypialni w zachodnim skrzydle zamku, gdzie leżał czarnowłosy mężczyzna. Zaglądała tam tylko raz dziennie, z samego rana by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Za każdym razem zastawała to samo: pogrążonego w głębokim śnie człowieka, zmęczonego życiem. Tak było i tym razem, więc z czystym sumieniem wyszła na dwór. Świeże powietrze zawsze na nią dobrze działało.

                     Po blisko godzinie udało mu się już bez większych przeszkód poruszać po pokoju. Na stoliku obok łóżka stała szklanka wypełniona krystaliczną wodą. Pamiętając, jaki miała na niego wpływ, gdy pierwszy raz się obudził , wypił ją za jednym razem i od razu poczuł, jak jego ciało i myśli ożywiają się. Postanowił odnaleźć tę zadziwiającą kobietę, która go tutaj sprowadziła. Po co? Jaki jest jej cel? Zmarszczył brwi i ponownie wetchnął, po czym nagle zaczął głośno kaszleć. Gardło stało się bardzo wrażliwe, starał się je więc troche pobudzić. W końcu kiedyś się będzie musiał odezwać. A im szybciej to zrobi, tym szybciej dowie się o powodach swojego pobytu tutaj. Musi ćwiczyć. Pełny pewności w siebie zaczął ćwiczenia, niezbyt mozolne, jak się później okazało… Jego krtań nie była w tak złym stanie, jak mu się wydawało. W końcu brzmiał już tylko, jakby był lekko skacowany. Da się przeżyć. Powoli rozciągnął mięśnie, krzywiąc się jeszcze lekko z powodu niemiłego uczucia w stawach. Zakwasy to chyba będę miał jeszcze przez jakiś tydzień.Ale zaraz uśmiechnął się. Jest wśród żywych, a za to, w porównaniu do jedynie nieprzyjemnego uczucia które miał teraz, u diabła musiałby zaprzedać swoją duszę. Nie raz to go kusiło, ale trwał przy swoim. Aż do teraz. Nie wiedział, komu ma dziękować za swój powrót na ziemię… Bogu, czy może tej dziewczynie? Po pewnym czasie zorientował się, kim ona jest. Swego czasu, gdy planował zamknąć króla demonów przebywał przez krótki czas wśród kilku z nich. Przekonał się, jak mściwe i silne potrafią być. Był pewien, że właśnie o to chodzi jego wybawicielce. Zazdrość o wyczyny innej wiedźmy… Stwierdził jednak, że woli na ten temat porozmawiać z niebieskooką, co go niezmiernie zdziwiło. Nigdy nie rezygnował ze swoich przemyśleń, szybko jednak przypisał ten wyczyn zaintrygowaniu jej umiejętnościami. Niepewnym, lekko chwiejnym krokiem wyszedł z pokoju i rozejrzał się wokół. Stał w ogromnym holu, przerobionym w starym stylu. Na wysokich od podłogi do sufitu oknach udrapowane były krwistoczerwone tkaniny, nadające wnętrzu tajemniczości, stwierdził jednak słusznie, że atmosfera tego… zamku (uśmiechnął się lekko na tę myśl) jest miła.
- No to czeka mnie trochę szukania – cichy i niski, typowo męski pomruk wydobył się z jego gardła, a na wąskie usta wkradł się złowieszczy uśmiech. Nie zamierzał czekać, aż ktoś się pojawi. Wolał sam dowiedzieć się wszystkiego. Na początek, zacznie może od kuchni, a potem od biblioteki… Burczenie w jego brzuchu stawało się coraz bardziej irytujące.

                     Przeciągnęła się leniwie jak kot, mrucząc ostatnie inkantacje jakby od niechcenia pod nosem i z cichym westchnieniem spojrzała na nieboskłon. Słońce stało już wysoko na niebie, a ona poczuła niespokojne mruczenie w swoim brzuchu.
- Czas na obiad – mruknęła zadowolona, po czym wstała. Medytacja zawsze ją uspokajała i wyciszała. Po chwili zmarszczyła jednak lekko brwi. Nie wyczuwała już żadnego uśpionego umysłu w pobliżu, a to by oznaczało dwie rzeczy… Albo Madara już się obudził, albo coś poszło nie tak i wrócił do Przedświata. Kiedy jednak wkroczyła do ogromnego holu, uspokoiła się. Tutaj w powietrzu wyczuła potężną moc.
- Yaruu – jej cichy głos rozniósł się echem i po chwili przy jej boku pojawiła się nieco wystraszona dziewczyna, kilka lat młodsza od Mari. Miała piękne rude włosy i duże, złote oczy.
- Tak, pani? – wymamrotała cicho, spuszczając wzrok z uważnych i prawie przezroczystych oczu kobiety.
- Co porabia nasz gość?
- Z – zdaje się… że jest w jadalni, pani… – kiwnęła tylko głową. W końcu musiał być głodny.
- Dobrze. Powiedz Mai, by przygotowała jeszcze jedną porcję obiadu, dobrze?
- As like you wish – nastolatka kiwnęła tylko głową i szybko zniknęła. Mimo że panna Xeno zawsze była dla niej miła i uprzejma, to czuła do niej lekki strach i respekt. Te jej oczy i aura, jaką wokół siebie roztaczała… Wiedziała o tym, że jest medium i nie podzielała zdania innych, że te powinny być brzydkie, stare, wstrętne i złośliwe. Jej pani była tego najlepszym dowodem. Mimo wszystko… budziła w niej lęk. I jeszcze ten mężczyzna, którego kilka dni temu wyniosła z komnaty, do której nawet jej nie wolno było wchodzić. Mimo że był nieprzytomny, biła od niego potężna moc oraz coś mrocznego, czuła to… Był też bardzo przystojny i za każdym razem, gdy przychodziła zetrzeć kurze w jego pokoju, rumieniła się lekko. Z jego twarzy wywnioskowała, że był kilka lat starszy od Mari, od niej więc jakieś 10 lat. Zarumieniła się nagle od swoich myśli. Cichym krokiem weszła do kuchni i powtórzyła nieśmiało słowa panienki Xeno, po czym szybko czmychnęła. Musiała trochę poukładać swoje myśli…

                 Z zapałem zjadał wszystko, co było postawione przed nim na długim, czarnym jak heban stole. Po dość krótkim czasie udało mu się znaleźć jadalnię, gdzie czekał już zastawiony stół. Jedzenie było mile gorące i świetnie pachniało, toteż długo się nie zastanawiał. Nawet jego rozsądek nie mógł wygrać, gdy był głodny jak wilk. W końcu tu mogła być trucizna. Ale cóż poradzić? Czuł się, jakby nie jadł 100 lat. I tak w zasadzie było. Nie zwrócił uwagi na lekko uchylające się drzwi, zignorował również intruza, gdy ten podszedł do niego od tyłu. Wiedział, że to była ta kobieta, Xeno. Mimo, że widział ją (a raczej czuł jej obecność) dopiero drugi raz w życiu, łatwo ją rozpoznał. Miała typowy dla siebie charakter siły, która emanowała na całe otoczenie. Już miał wgryźć się w miekką bułeczkę ze starannie ułożonym na niej kawiorem, gdy ta ni z gruszki, ni z pietruszki po prostu… wyleciała mu z ręki. Zdziwiony odwrócił się przodem do kobiety stojącej z tyłu.
- Pierwsza zasada panująca w tym domu: nie tykać mojego obiadu. Druga zasada: nie ładować swojego bezczelnego tyłka na moje miesjce. Trzecia zasada: NIE TYKAĆ KAWIORU, bo wyrwę tchawice! – jej oczy były groźnie zmrużone, a w ręku obracała bułkę z czarnymi jajeczkami na wierzchu. Wstał wolno, ciągle patrząc jak zahipnotyzowany w jej oczy i podszedł do niej powoli. Czuł jej ciepły oddech na swojej szyi i przeszły go ciarki, nie lepiej było z nią. Mimo że była wściekła, jego czarne oczy sprawiały, że czuła się niezręcznie. Za chwilę jednak to miejsce zajęła chęć czystego mordu. Mężczyzna pochylił się nad nią i… ugryzł bułkę. Teraz z rozkosznym uśmiechem przeżuwał kęs, uśmiechając się złośliwie. Widząc trzęsące się z wściekłości ręce kobiety, mruknął tylko, lekko jeszcze zachrypniętym głosem.
- Nawet niezłe. -
To przpełniło czarę goryczy. Wściekła rzuciła mu w twarz kanapką. Nie zdążył się do końca uchylić i teraz jego włosy były całe w ikrze. Zmrużył oczy i już chciał zrobić coś, czego później by pewnie żałował, kiedy między nich wleciała drobna dziewczyna. Widząc go, zarumieniła się potwornie, aż zaczął się zastanawiać, czy czasem para nie buchnie jej uszami, albo krew nie pocieknie z nosa.
- Nie teraz Yaruu – warknęła wściekła niebieskooka, odsuwając na bok biedną dziewczynę zanim ta zdążyła coś powiedzieć.
- A… Ale… L… Lo… Lord Orochimaru tu jest! – wydukała szybko, starając się nie patrzeć na nieco zdezorientowanego czarnookiego. Jego oczy wyrażały nieme zapytanie, które Mizuri, w pamięci mając jeszcze zdarzenie sprzed minuty, zignorowała. O nie. Tak z nią nie będzie pogrywał. Teraz jednak miała inne sprawy. Musiała spławić tego starego, wyliniałego węża. Nagle wpadła na pewien pomysł. Uśmiechnęła się złowieszczo.
- Uchiha, masz szansę odpłacić mi się za mój kawior. Wyczyść się i przyjdź do głównego holu, proszę.
_______________________________________________________________________
autor:samaro

czwartek, 23 stycznia 2014

Rozdział II

Wpis dedykuję wspaniałej TheOkeyli! Dzięki za szablon (PS:Oki to moja ukochana xd), i Ona mówi, że jest "początkująca", niezły mi nowator :) Pozdrawiam, YOŁ :*
___________________________________________________

                     Moja głowa… Jeszcze nigdy nie czułem takiego bólu. Albo przynajmniej przez bardzo długi czas. Zaraz, ja nie mogłem wrócić. To nie jest możliwe. On nie mógł tak po prostu mnie wyciągnąć z tej otchłani. W końcu, na pewno dałby mi jakąś wskazówkę, pouczenie. A ja słyszę ciszę, śpiew ptaków… CO!?!Ptaki? Tutaj? A więc ja musiałem…

                   Nie położyła się spać. W obecnej chwili było to dla niej niemożliwe. Po zaniesieniu mężczyzny do specjalnie przygotowanej wcześniej sypialni stanęła przy dużym do samej podłogi oknie i zaczęła wpatrywać się w świetliste słońce, wstające ponownie w nowym dniu. Lazurowe niebo, tak odmienne od szarego i pochmurnego z ostatnich kilku dni wprawiło ją w jeszcze weselszy nastrój. Chciała, by jej gość obudził się jak najszybciej, zdawała sobie jednak sprawę, że po przywróceniu ducha, który znajdował się w Przedświecie jego obudzenie może trwać nawet wiele miesięcy. Zamknięty w ciemności nie ma możliwości, by porozmawiać z kimkolwiek, aż w końcu zaczyna prowadzić wewnętrzne dialogi z samym sobą, co często prowadzi do wariactwa albo trwałych uszkodzeń psychicznych, o wiele gorszych. Miała jednak nadzieję, że on nie zwariował. A nawet jeśli, to na tyle, by potrafił jej pomóc.
Serce podskoczyło jej z radości, a oczy zaiskrzyły się iskierkami Oddechu, gdy poczuła jak umysł Uchihy zaczyna się budzić. Cicho i zwinnie jak kot podeszła do ogromnego łoża ze starodawnym baldachimem z czerwonego jedwabiu, po czym osunęła się na kraniec posłania, wlepiając swe ogromne, przepełnione silnym Oddechem oczy w bladą twarz mężczyzny. Zamierzała jak tylko jej, miała nadzieję, sprzymierzeniec otworzy oczy przesłać do jego umysłu sporą dawkę siły i przytomności, by jego umysł się rozjaśnił, a ciało nabrało wigoru. Nie czekała długo, gdy blade i wąskie usta wykrzywiły się w grymasie nieznośnego bólu, a w jej stronę zwrócone były czarne jak smoła, lekko oszołomione ślepia miężczyzny, w których widać jednak było czujność i gotowość do obrony. Uspokoiła się. Gdyby był wariatem, nie byłby taki opanowany. Uśmiechnęła się uspokajająco i chwyciła szklankę pełną wody. Chwyciła lekko zdrętwiałą dłoń i wsunęła w nią naczynie. Udała, że nie poczuła lekkiego drżenia ręki posiadacza Sharingana, gdy ich dłonie spotkały się. Szklanka niebezpiecznie zadrżała, lecz typowo męski uchwyt, mimo że bardzo osłabiony, trzymał ją nadal w tym samym miejscu.
                              Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego organizm wył, błagał o zimną ciecz w naczyniu, ostatkami sił jednak powstrzymywał się od wypicia wszystkiego za jednym chaustem. Na początku oślepiło go jasne światło, choć dopiero później zdał sobie sprawę, że w komnacie panuje półmrok. Jaśniejsza plama nad drzewami za dużym oknem dała mu do zrozumienia, że słońce dopiero wstawało. Słońce. Jak to słowo dziwnie brzmi w ustach, nawet w myślach, po tylu latach nie używania go, wręcz unikania. Najbardziej jednak intrygowała go kobieta siedząca przed nim. A raczej obok niego. Miała długie, brązowe włosy, w których nawet teraz śmiesznie igrało światło. Odważna sukienka sprowadzała wzrok na odkryty rowek między piersiami, a także na delikatne, smukłe nogi ułożone w wygodnej pozie. Najbardziej jednak fascynowała go jej twarz. Pełna uroku ale i tajemnicy, jej pełne, malinowe usta uśmiechały się do niego zagadkowo, a niebieskie, prawie przejrzyste oczy miały niesamowity blask, dodający mu siły i zimnej krwi.
- Witaj. Nie bój się, woda nie jest zatruta, a ja jestem przyjacielem. Z mojej strony nie musisz się niczego bać, a przynajmniej na razie. No, pij- z satysfakcją patrzyła, jak woda znika w błyskawicznym tempie. Teraz był przynajmniej w stanie by się podnieść do pozycji siedzącej, a jego skóra nabrała nieco żywszych kolorów. Wiedziała, że ta woda mu pomoże. Była z Błękitnej Studni, do której każdej istocie duchowej wolno się udać raz do roku po życiodajną wodę. Mędrcy prawili, że mogłaby ona uzdrowić umarłego, gdyby jego dusza jeszcze nie opuściła ciała.
                                   W ciszy przypatrywali się sobie dłuższy czas; kobieta czuła, że jest jeszcze zbyt wcześnie, by jego struny głosowe się pobudziły, on zaś nie miał nawet zamiaru, by coś powiedzieć; własne kalkulacje jak na razie mu wystarczały, po za tym ból głowy nie minął jeszcze zupełnie, a zmęczenie ciała rytuałem też nie pomagało. Postanowił jeszcze nieco pomilczeć i zobaczyć, co ta „piękna iluzja”, jak ją określił wcześniej, chce od niego.Ona zaś wpatrywała się w burzę jego czarnych i świecących w coraz większym słońcu włosów, rozsypanych po części w nieładzie na białej poduszce. W końcu ciszę przerwał kobiecy głos, cichy i delikatny jak spokojny strumyk.
- Nazywam się Mari no Xeno i to ja sprowadziłam cię z Przedświata. Od twojej śmierci minęło ponad 100 lat, więc kiedy wydobrzejesz streszczę ci nieco wszystko to, co się od tamtej pory wydarzyło, a było tego trochę. Dowiesz się również, dlaczego cię tu sprowadziłam, ale wszystko to w swoim czasie - dodała, widząc pytający wzrok czarnych tęczówek- A na razie wolałabym, byś odpoczywał, Madara. Zmęczone ciało i umysł mogą być wielkim brzemieniem.-
Czarnowłosy bez żadnego znaku osunął się na poduszki i z ulgą powitał błogie ciepło, zwiastujące leczniczy sen.
_________________________________________
autor:samaro

wtorek, 21 stycznia 2014

Rozdział I

                Ciemność. Jedyna rzecz, której Bóg mi nie poskąpił. Powiedział, że będe mógł odpłacić swoje winy. Kiedy? I jakie one były? Jak każdego shinobi. Chyba, że powodem mojej kary jest moje pochodzenie. Mieszaniec demona i człowieka. Namiastka nic nie wartego życia, która dla Boga jest niczym, jedynie chwastem, który trzeba odizolować za to, kim jest, nawet jeżeli nie jest to jego wina. Wierzyłem w niego. Nie byłem dumny ze swego pochodzenia. Zamknąłem swego ojca. Starałem się czynić dobro. I co z tego mam? Ciemność i wszechogarniającą ciszę, w której będe gnić i wariować przez całe wieki. Jedyne, co widzę gdy zamknę oczy, to moje życie. Pełne smutku, bólu i zawsze niepewnej egzystencji na świecie. Przypominają mi się wszyscy drodzy mi ludzie, którzy zapewne już nie żyją, a ich dusze są w niebie. Jak ja chciałbym być z nimi. Tymczasem pozostaje mi marzyć, chociaż i to już nie daje mi spokoju. Błądzę po tej bezkresnej, ciemnej równinie, mając ciągle nadzieję znaleźć jakąś ścianę, chociażby najmniejszy błąd Boga, wskazujący na to, że tu jest, patrzy na mnie i że kiedyś pozwoli mi dołączyć do rodziny, przyjaciół. Ale na razie jestem sam. Całkiem sam..

Ustawiła ostatnie świece i uśmiechnęła się tryumfalnie, po czym rozejrzała się po komnacie. Był to owalny pokój zbudowany z dużych, czarnych marmurowych płyt, okrywających sufit, ściany i podłogę. Pod północną ścianą stał sporych rozmiarów ołtarz ze szczerego złota, na którym leżała jedynie czarna księga, zwana również Księgą Cieni. Był to jedyny w swym rodzaju artefakt. Jej karty były zrobione z czarnego złota, a były przy tym kruche i bardzo cienkie. Pismo wyryte na jej stronicach było niebywałe, pełne zawijasów i niezrozumiałych słów, na których amator z pewnością połamałby sobie język. Wokół porozstawiane były czarne świece, jeszcze nie zapalone. Był to podstawowy przedmiot, który musiał być przy każdym ożywieniu, bądź przywołaniu ducha. Różniły się od zwykłych świec nie tylko kolorem. Ich knoty były zrobione z kości demonów, mających magiczne właściwości i znajdujące się w rękach jedynie bardzo zdolnego medium. Całość była otoczona przez pięcioramienną gwiazdę wyrysowaną czerwoną kredą na czarnej posadzce. Jej wierzchołki stykały się z takiego samego koloru ścianami.
Klasnęła w dłonie i uradowana podeszła do ołtarza. Zamaszystym ruchem dłoni zapaliła wszystkie świece w pomieszczeniu i pochyliła się, odczytując po cichu słowa. Zanim zaczęła głośno wygłaszać inkantację z delikatnych stron Księgi, zaśmiała się i podnosząc głowę do góry mruknęła:
- No i kto tu jest prawdziwą bramą, Mayumi?!-

                  Nienawidzę tego miejsca. No cóż, chyba o to im wszystkim chodziło. Bym czuł się jak zamknięty w ogromnej klatce, bez wyjścia. Bez wolności. Bez tego, co dla mnie najważniejsze w życiu. ” Tu kaore me. Tu siore me. Soye deeró incihisitio menery alz me. Tu kaore me, tu kaore!” Co to za głos? Chyba kobiety. Demonicznej kobiety. A więc Bóg pozwolił sobie spłatać mi jeszcze jednego figla pod postacią tegoż głosu? Głosu anielskiego, obiecującego uwolnienie. Ale tak nie będzie. Nie przeminie i zawsze, gdziekolwiek się obrócę, usłyszę go, dającego bierną, okrutną nadzieję. Już dawno ją straciłem. I nie poddam mu się. Mimo wszystko, nadal potrafię walczyć o swoje. Zaraz, dlaczego czuję się tak słabo? Nogi odmawiają mi posłuszeństwa i ten głos… zbliża się… Czyżby to był czas, kiedy będe mógł zapłacić za krzywdy? To niemożliwe, to na pewno iluzja … Złudna… Iluzja…Piękna iluzja.

                Obudziła się na zimnej, marmurowej posadzce. Starała się poruszyć rękoma, wiedziała jakie zagrożenie niesie ze sobą przywoływanie zmarłych i jakie mogą być tego skutki. Znała medium, której przy przywoływaniu zmarłego męża odcięło ręce, które miały być ofiarą dla pana piekieł za przywołanie do świata żywych kogoś z jego świata. Dla niej los był łaskawszy. Z trudem, przez wolno ustającą migrenę widziała swoje dłonie i wszystkie dziesięć palców u każdej. Wstała z trudem, uczepiając się blatu ołtarza. Nie miała pojęcia, że przywoływanie zmarłych może być tak męczące. Syknęła i wreszcie stanęła o własnych siłach. Dopiero teraz dotarło do niej wszystko, co się wokół dzieje. Udało się? Świece były już prawie powypalane, paląc się w swoich ostatnich tchnieniach pozwalały jej tylko ujrzeć sporą, czarną sylwetkę leżącą bezwładnie na podłodze. W półmroku można było zauważyć jej radosny, pełen zadowolenia uśmiech, a w pustce rozległy się ochrypłe i wypowiedziane z lekkim bólem słowa:
- Sprowadziłam cię, Uchiha… -
_______________________________________
autor:samaro
LAYOUT BY OKEYLA